8.5.21

Ojejku!


Nie Malgosiu droga, zaden wirus i zadna bakteria nie jest silniejsza ode mnie, lecz czas, a wlasciwie dezorientacja w nowej zyciowej sytuacji ograniczyla deczko moje mozliwosci przebywania posrod blogowych przyjaciol. Teraz zyje od spacerku do spacerku z moim pieskiem, a czas miedzy tymi wyjsciami jakis taki dla mnie wciaz za krotki. Spacery nasze dosc dlugie, przerywane odpoczywaniem na laweczkach, ktorych w Gliwicach niemalo, wiec i czas na inne przyjemnosci nieco sie skraca. Przy komputerze nie bylam parenascie dni. Wciaz obiecuje sobie, ze sie zorganizuje, lecz, jak to czesto bywa, czlowiek planuje, a zycie steruje. No wiec poddalam sie tempu mojego zycia, czyli calkowitej jego spokojnosci. Spiesze sie tylko z placeniem rachunkow, reszta plynie laminarnym nurtem. Czy wiesz Malgosiu, ze wychodzi mi to na dobre? No bo wlasciwie do czego emerytka ma sie spieszyc? Nie dla niej juz wyscig z czasem, nogi juz tak nie nosza jak przed laty. No moze rankiem nieco przyspieszam - Dinus potrzebuje dosc szybkiego wyjscia, bo porzadny z niego piesek i swojego terenu nie obsika, lecz gdy tylko po nocy zalatwi swoje sprawy, zwalnia i przystosowuje sie do mojego tempa spacerowania. I tak dzien za dzionkiem, czas uplywa, a ja ciesze sie kazdym kolejnym dniem, kazdym kolejnym porankiem danymi mi przez Tatke.